Wiele młodych osób “goni” za modnymi rozrywkami, a u Eweliny jest odwrotnie. Przyznaje, że lubi stare książki, abażurowe lampy, ciepły koc i bujany fotel. Nie do końca pasuje do współczesnego świata, ale czyni z tego atut – prowadzi bloga „Babcia Gawędziarka”. W naszej rozmowie wspomina dzieciństwo oraz zdradza, czy przeszkadza jej nadwrażliwa natura. O szarlotce i Panu B. też jest. Włosi mówią, że jeśli życie nie układa się, to trzeba zadzwonić do babci. Ja twierdzę, że czasami wystarczy “poczytać” to, co napisała. Zapraszam!
Babcia też kiedyś była młoda…
Babcia Gawędziarka: Jeszcze kilka lat temu oficjalnie obchodziłaś Dzień Dziecka. Jesteś młoda, masz przed sobą całe życie, a nazwałaś siebie “Babcią Gawędziarką”. Skąd taki pomysł?
Mój wiek zdecydowanie wyklucza bycie babcią – biologia przemawia przeciwko 😀 Jednak to słowo w trafny sposób oddaje mój konserwatyzm i staroświeckie poglądy. Chyba nie do końca pasuję do współczesności, choć to nie znaczy, że chciałabym urodzić się w innych czasach. Ale zawsze byłam inna niż rówieśnicy, odważyłabym się powiedzieć, że nawet trochę zacofana np. kiepsko orientowałam się w popkulturze, wszyscy rozmawiali o jakichś sławach, które ja ledwo kojarzyłam 😀 Kiedyś mi to przeszkadzało, ale dziś już zupełnie nie ma to dla mnie znaczenia. Natomiast łatwo wyjaśnić, dlaczego jestem gawędziarką. Po prostu lubię gadać 🙂 Rozmawianie, gawędzenie, opowiadanie, referowanie – to mój żywioł. A już poza wszystkim pseudonim „Babcia Gawędziarka” ma w sobie mnóstwo ciepła, kojarzy się z serdeczną, rodzinną atmosferą, którą bardzo chciałabym „zaserwować” czytelnikom.
Jaką dziewczynką, a potem nastolatką, byłaś zanim stałaś się “Babcią Gawędziarką”? Co najbardziej lubiłaś robić w dzieciństwie?
Przede wszystkim byłam stuprocentowo dziewczęca. Uwielbiałam lalki, sukienki i różowy kolor. Dzieciństwo upływało mi na niańczeniu lalek albo ślęczeniu przy domku dla Barbie. Od małego kochałam też czytać, pożerałam książki, co budowało moją wyobraźnię. Miałam swój alternatywny, wyimaginowany świat, w którym do woli spełniałam marzenia. Niestety zawsze byłam nadwrażliwa i na wszystko reagowałam płaczem. Byłam typowym mazgajem. Jako nastolatka trafiłam do Oazy, poszłam do szkoły katolickiej, co spowodowało, że zamiast buntować się, postawiałam na moralnie doskonalenie 😀 Oczywiście cały czas towarzyszył mi nieprzeciętny neurotyzm, utrudniający codzienne funkcjonowanie. Obecnie staram się usilnie przytemperować tę niezdrową cechę i mam wrażenie, że robię postępy.
Co za dużo to niezdrowo
Często wspominasz o swojej melancholii. Mam wrażenie, że na Facebooku i Instagramie jest ona rzadkim “gościem”. Chyba, że mamy jesień. Wtedy jest nawet cool 😉 W jakich sytuacjach ten stan ci pomaga, a kiedy przeszkadza?
Cóż, należę do nadwrażliwców, taka już moja natura. Czasem buntuję się przeciw temu, ale z drugiej strony taki był pewnie zamysł Pana B. Ważne tylko, by umieć tę nadwrażliwość trzymać w ryzach. Bycie melancholijną i sentymentalną jest o tyle wartościowe, że ogromnie pomaga w tworzeniu, w pisaniu – im mocniej czujesz, tym bardziej szczere i głębokie jest to, co wychodzi spod twojego pióra. Poza tym pomaga w budowaniu empatii – łatwiej wczuwam się w sytuację drugiego człowieka, jeśli mam odpowiednio ukształtowaną wrażliwość. Z drugiej strony melancholia wiąże się ze smutkiem, z tym że przeżywam za dużo i za mocno, a to już nie jest fajne ani dla mnie, ani dla moich bliskich. Dlatego nad tym pracuję.
Piszesz, że Twoje życie od ponad roku nie obfituje w mannę z nieba. Bóg jest czy Go nie ma w Twoim życiu?
Zdecydowanie jest! Przez ostatni rok rzeczywiście mocno mnie kruszył, łamał oraz wypalał, ale ani na moment nie zostawił. Przeszliśmy przez to razem. A chwilami niósł mnie na rękach, bo sama nie dałabym rady. Dziś widzę, ile pięknych owoców wyprowadził z tych trudów i jestem Mu za nie ogromnie wdzięczna. Jeszcze nigdy nie cierpiałam tak mocno jak w ciągu ostatniego roku, ale jednocześnie nigdy wcześniej nic mnie tak nie wzbogaciło. W ogólnym rozrachunku było warto, bo dojrzałam i wiele się nauczyłam. Pan Bóg skonfrontował mnie też z prawdą o mnie samej, co było bolesne, ale potrzebne. On wie, co robi. To cierpienie w gruncie rzeczy było darem. Wiem też, że Pan Bóg ma plan na moje życie, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Swego czasu obiecał mi, że w moim życiu zakwitnie ogród i dzisiaj dostrzegam już pierwsze kwiaty. Bardzo Go kocham, ale to i tak nic w porównaniu z tym jak On kocha mnie. Dobrze zrobił, że mną potrząsnął 🙂 Czasem jest manna z nieba, a czasem błąkanie się po pustyni, ale grunt, że na końcu czeka Ziemia Obiecana.
Rozrywki babci
Gruby koc, ciepły sweter, abażurowa lampa, herbata, stara książka (“Babcia Gawędziarka” studiowała historię), poezja… Niektórzy powiedzą, że to niedzisiejsze. Nie wstydzisz się czasem swojej „babciowatości”?
Kiedyś się wstydziłam, ale przeszło mi z wiekiem 😀 Świat jest różnorodny i to jest w nim najpiękniejsze. Potrzebni nam ludzie wyprzedzający epokę, tacy, którzy się w niej idealnie odnajdują i ci nieco zacofani, bo dzięki temu świat jest bardziej kolorowy. Dziś nie mam już żadnych kompleksów na tym tle – dobrze czuję się jako babcia 😀
Jak babcia, to często i szarlotka. Pieczesz ciasta? Masz ulubione?
Czasami piekę i nawet sprawia mi to przyjemność, ale niestety nie mam za dużego kulinarnego talentu ani szalonych umiejętności. Osobiście uwielbiam sernik oraz wspomnianą szarlotkę 🙂 Lubię też kruche ciastka. Gdy chodzi o moje umiejętności, robię bardzo dobre ciasteczka twarogowe. Wciąż doskonalę się w tej materii, liczę, że będzie coraz lepiej 🙂
Kochasz czytać. Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
„Dzieci z Bullerbyn”. Chciałabym, żeby moje dzieci miały podobne dzieciństwo do tego, które miała szwedzka gromadka, choć im dalej w postęp cywilizacyjny, tym to chyba mniej realne. Ale przygody Lisy, Lassego, Bossego, Ollego, Britty i Anny są przecudowne, na pewno będę czytać tę książkę własnym pociechom. Uważam, że Astrid Lindgren napisała najlepszą książkę dla dzieci na świecie i nikt już jej nigdy nie przebije. Jako typowa dziewczynka kochałam też serię książek o Ani z Zielonego Wzgórza. Przyznam się, że wracam do nich cały czas. Podobnie jest z „Jeżycjadą” Małgorzaty Musierowicz. Te książki będą mi towarzyszyć nawet na emeryturze, związałam się z nimi „póki nas śmierć nie rozłączy” 😀
Babcine plany na przyszłość
Jaką babcią chciałabyś być dla czytelników, a potem dla swoich wnuków?
Pełną ciepła, empatyczną, wyrozumiałą i kochającą, czyli po prostu dobrą. Do tego dążę każdego dnia – chcę być dobrym człowiekiem. Wbrew pozorom to nie takie proste. To ciągła walka, ale na szczęście mam mocnego Sprzymierzeńca. Św. Paweł, jeden z moich największych autorytetów, pisał, że im bardziej chce czynić dobro, narzuca mu się zło. I tak to właśnie działa. Ale ja, podobnie jak on, nie zamierzam poddawać się.
Chciałabym być też babcią mądrą, umiejącą właściwie doradzić i czegoś nauczyć oraz babcią intelektualistką, która będzie potrafiła najpierw swoim czytelnikom, a potem wnukom, pokazać co nieco ze świata nauki i kultury. Oby mi się udało 🙂
Więcej Babci znajdziecie w jej tekstach na blogu oraz fanpage. Zapraszam serdecznie! 🙂
Temat “babciowości” nie jest mi aż tak obcy; po pierwsze podzielam miłość Autorki do wspomnianych książek: “Dzieci…” i “Ania..” to mój absolutny numer jeden!
Moim pragnieniem byłby jednak świat nie sprzed 50 lat a sprzed wynalezienia elektryczności 🙂
Ooo, to widzę, że zawyżasz poprzeczkę z brakiem elektryczności 😉
Ojej, sprzed elektryczności? :O Podziwiam! I pozdrawiam serdecznie! <3
Powiem szczerze, że fenomenalny pomysł na siebie ! Nigdy nie wpadłabym na to żeby spojrzeć na siebie i otaczający świat przez taki pryzmat 🙂 To taki slow life w prawdziwym wydaniu 😀
Babcia Gawędziarka jest w tym ekspertem 😉
Ojejku, dziękuję!!! <3