Marcin Perfuński prowadzi bloga parentingowego „SuperTata.tv”. Ma o kim opowiadać, bo jest mężem Ani oraz ojcem pięciu (!) córek. Woli pisać o dzieciach niż o meczu i piwie. W naszej rozmowie mówi, jak rozumie ojcostwo, czego nauczyły go dziewczynki i czy chciałby mieć syna. A przy okazji zdradza, czego możemy nauczyć się od apostołów-blogerów. Witajcie w bajce słabego taty, który chce być super!
Meczyk i piwo mogą poczekać
Twój tata zmarł, gdy miałeś 4 lata. Czy jest mężczyzna, który inspiruje Cię do bycia dobrym mężem i ojcem?
I tak, i nie. Jeszcze parę lat temu pewnie byłbym w stanie wskazać z imienia i nazwiska konkretne osoby, które obserwowałem, podziwiałem i chciałem być choćby w małym procencie tak dobrym ojcem jak oni. Ale od dłuższego czasu patrzę w tak wiele kierunków i czerpię inspiracje z tak wielu źródeł, że ciężko mi jednoznacznie powiedzieć: “Oto mój idol! Oto moja krynica mądrości”.
Żyjemy w naprawdę fajnych czasach. Dzięki internetowi mamy dostęp do nieograniczonych zasobów wiedzy i możemy z nich czerpać bez ustanku, najczęściej za darmo. Dodatkowo media społecznościowe umożliwiają nawiązanie bliskiego kontaktu z osobami właściwie z każdego zakątka świata. Można je “podglądać” na bieżąco, a czasami nawet zadać bezpośrednie pytanie i uzyskać natychmiastową odpowiedź. Genialne!
Dlatego najczęściej korzystam z tej możliwości i szukam inspiracji przede wszystkim w internecie. Mogę to robić zawsze, wszędzie, niezależnie od okoliczności, nawet będąc w toalecie – wbrew pozorom to znakomite miejsce na chwilę refleksji, zwłaszcza jeśli za drzwiami biega po domu pięć małych dziewczynek.
Sporo dały mi i nadal dają różnego rodzaju spotkania i konferencje. Najwięcej chyba czerpię z Forum Tato.net, które gromadzi ojców z całej Polski i okolicznych krajów. To niemal zakrawa na cud, że w jednym miejscu potrafi zebrać się tysiąc facetów nie po to, żeby wywołać wojnę, obejrzeć meczyk czy napić się piwa, ale pogadać o zaangażowanym ojcostwie. Gdy ja po raz pierwszy zostałem ojcem, czegoś takiego w Polsce nie było. To wielkie błogosławieństwo!
Nie samą siecią żyje człowiek… 😉
Chciałbym jeszcze przywołać jedną postać, która może nie miała bezpośredniego wpływu na moje ojcostwo, ale zdecydowanie pomogła mi dojrzeć jako człowiekowi. To zmarły półtora roku temu ks. Mieczysław Maliński – genialny obserwator świata, wnikliwy analityk ludzkich relacji, bardzo wrażliwy na słowo, a jednocześnie pewny siebie. Gdy byłem nastolatkiem, wpadła mi w ręce jego książka „Zanim powiesz kocham”. W połowie lat 90. ubiegłego wieku przeżywałem okres hormonalnej burzy. Ks. Maliński w kapitalny sposób pokierował moimi naturalnymi pragnieniami i pokazał, że miłość to nie tylko pociąg fizyczny, ale przede wszystkim zachwyt drugim człowiekiem, ale taki całościowy. On mnie nauczył miłości totalnej i teraz kieruję się tymi wytycznymi.
Zasypywałem frustracje wapnem śmieszkowania, ale…
Mówisz, że jesteś słabym tatą, który chce być super. Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w ojcostwie?
Ja sam. Serio, najtrudniejsze w moim ojcostwie są moje własne słabości. Nie dzieci, nie ich humory, nie ich kłótnie, nie ich krzyki, ale moja reakcja na to wszystko. Bo córki zachowują się w sposób przynależny ich wiekowi. Czasami jest to zachowanie chaotyczne, nieprzewidywalne i zaskakujące, ale mieszczące się w ogólnie przyjętych normach dla cztero-, sześcio-, siedmio- i dziewięciolatków oraz paromiesięcznych niemowlaków, bo tyle dokładnie mają moje córki. I gdy moim zadaniem jako rodzica jest przyjąć ich emocje, odpowiednio ukierunkować albo wyciszyć, to ja często nie daję rady. Ponoszę rodzicielską porażkę. Dzieci pokazały mi, jak bardzo głęboko siedzą we mnie różne zaszłe frustracje. Przez lata umiejętnie zasypywałem je wapnem śmieszkowania, zaangażowania w pracę czy w rozrywkę. Ale dzieci są mądre i potrafią wyciągnąć z rodzica prawdę o nim samym, nawet tę najbardziej bolesną i najgłębiej skrywaną. Ale nie załamuję się. Traktuję to jak proces oczyszczenia, na końcu którego widnieje świetlana przyszłość naszej rodziny. Stąd blog słabego taty, który ostatecznie chce być super. Ze wszystkich sił do tego dążę.
Apostołowie są jak blogerzy
Prowadzisz bloga parentingowego. To raczej domena kobiet. Czy pojawiły się głosy, że pisanie o dzieciach jest niemęskie?
No właśnie nigdy, choć nie jesteś pierwszą osobą, która o to pyta. Jest wręcz przeciwnie – wszędzie reagują na to bardzo pozytywnie! Oczywiście nie wiem, co gadają za moimi plecami, ale kompletnie mnie to nie interesuje. Robię swoje. Zresztą wydaje mi się, że bardzo ważne jest to, aby być pewnym swego niezależnie od tego, co robimy.
Niedawno uczestniczyłem w konferencji Blogotok w Kielcach, podczas której wygłosiłem prelekcję otwierającą. Mówiłem, że niezwykle ważny jest cel nadrzędny, który ustawia nam absolutnie wszystko: relacje z ludźmi, podejmowane decyzje, sposób prowadzenia komunikacji. Przekonanie o słuszności obranej drogi uodparnia nas także na hejt, którego nie brakuje w świecie. Co ciekawe, przedstawiłem to na przykładzie apostołów, którzy byli dla mnie trochę takimi ówczesnymi blogerami i którzy zdecydowanie mieli cel nadrzędny: poinformowanie świata o tym, że wszyscy możemy mieć nadzieję na zbawienie. Św. Paweł ustawił pod to całą swoją działalność i został blogerem podróżniczym. Św. Piotr pilnował zgodności głoszonej nauki i został blogerem publicystycznym. Św. Jan kontemplował więcej niż inni i pisał bardziej refleksyjnie, więc można powiedzieć, że został blogerem kulturalnym. Ich wpisami blogowymi były listy: każdy inny, oryginalny, niepodrabialny. Ale wszyscy, absolutnie wszyscy, mieli ten cel nadrzędny, którego kurczowo się trzymali. W większości doprowadziło ich to do śmierci w imię obrony głoszonych nauk, ale żadna krytyka czy prześladowania nie zachwiały w nich pewności tego, że to, co robią, jest słuszne.
A wracając do pytania, to widzę, jak bardzo ceniony jest męski głos w kwestiach wychowania dzieci. Pewnie dlatego tak często jestem zapraszany do telewizji czy radia, żeby podzielić się własnym doświadczeniem ojcostwa. Spojrzenie taty na rodzicielstwo często jest inne niż mamy. Bywamy odważniejsi, mamy większą skłonność do podejmowania ryzyka, w sensie takiego wychylenia do przodu, żeby każdego dnia dziecko coraz bardziej zdobywało świat. Mama troszczy się raczej o bezpieczeństwo rodziny, ciepło domowego ogniska i bardzo dobrze. Nawzajem świetnie się uzupełniamy. O to właśnie chodzi w małżeństwie i rodzinie.
Indywidualna Komunia Święta – Co to takiego?
Piszesz, że Twoje córki przyciągają Cię do Kościoła. Niedawno Marysia miała indywidualną Pierwszą Komunię. Skąd pomysł na taką formę przyjęcia sakramentu?
Doprecyzujmy: przyciągają mnie po dłuższym okresie bycia takim letnim katolikiem. Mam za sobą wieloletnie doświadczenie bycia w Oazie i spotkań Domowego Kościoła, pracowałem też w Katolickiej Agencji Informacyjnej i jeździłem na papieskie pielgrzymki jako dziennikarz, a przez 5 lat studiowałem teologię środków społecznego przekazu na UKSW. Jednym słowem miałem możliwość poznania Kościoła wszechstronnie, zarówno poprzez osobiste doświadczenie, jak i na chłodno, od strony organizacyjnej czy naukowej. Ale od wielu lat nie czułem takiego „flow” w przeżywaniu wiary jak kilkanaście lat temu. Brakowało świeżości. A przecież Pan Bóg tak bardzo przekracza nasze wyobrażenie o Nim, że nigdy nie będzie momentu, w którym moglibyśmy powiedzieć, że już wszystko o Nim wiemy i nic nas nie zaskoczy. A właśnie tak trochę czułem się – żadnych niespodzianek, tylko takie trwanie.
Dopiero dzieci wyrwały mnie z tego marazmu. Zaczęły zadawać z pozoru banalne pytania, na które nie przyjmowały banalnych odpowiedzi. Ciągle chciały wiedzieć więcej. Musiałem więc nie tylko odkopać to, co sam już wiedziałem, ale też zacząć zadawać sobie poważniejsze pytania i szukać na nie poważniejszych odpowiedzi. Doszło nawet do takiego momentu, że gdy podczas przygotowań do Pierwszej Komunii Świętej dzieliłem się z Marysią swoimi wątpliwościami w wierze, a mam ich sporo, ona zaczęła mnie pocieszać i wyjaśniać, jak to wszystko rozumie. Niesamowite!
Myślę, że przygotowania do indywidualnej Pierwszej Komunii Świętej dają większe szanse właśnie na wymianę spojrzeń na kwestię wiary. W tym trybie nie tylko my przygotowujemy dzieci, ale i one przygotowują nas do przeżycia tego sakramentu na nowo. Chcąc nie chcąc zaczynamy zgłębiać temat bardziej niż tylko po to, by wypełnić jakieś zadania w książeczce, zaliczyć egzamin z modlitw i już. Czasami toczą się naprawdę dziejowe rozmowy. Zdecydowanie polecam tę drogę, choć uprzedzam, że nie jest wcale łatwa. Ale warto podjąć ten wysiłek.
Mały ślimaczek potrzebuje czułości
Czego jeszcze uczysz się od córek?
Chyba tego, o czym mówił wspominany już ks. Mieczysław Maliński: takiego zachwytu nad światem. Dzięki dzieciom zaczynam dostrzegać to, na co przestałem zwracać uwagę, gdy dorosłem. One potrafią przez kilka godzin rozpływać się z czułością nad małym ślimaczkiem, budować dla niego dom w pudełku, zrywać dla niego trawkę, karmić, głaskać. Chłoną otaczający nas świat wszystkimi zmysłami i wyciągają z niego esencję. Serio, pod tym względem dorosłość jest straszna, bo wpuszcza nas w jakieś smutne koleiny o wysokich ścianach, zza których nie widać lasów, jezior, gór, rzek, mórz, a czasami i nieba. Brniemy przez życie na trasie dom-praca-dom-praca, a tymczasem tuż obok toczy się superkolorowe życie. Dzieci potrafią to dostrzec i docenić, a dzięki nim również my.
Same córki… A co z synem?
Wiem, że wszyscy Ciebie o to pytają. Nie mogę być gorsza. 😉 Chciałbyś mieć syna?
Teraz chyba już nie. Jeszcze przy pierwszej córce, gdy nie znaliśmy płci dziecka, pojawiły się we mnie standardowe pragnienia faceta, który ponoć musi wybudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. Dość szybko zrozumiałem, że to jest jakiś mit, który został nam kulturowo wdrukowany do głów, ale w gruncie rzeczy jest bez sensu. Spełnienie tych trzech punktów nie sprawi, że dopiero wtedy staniemy się pełnoprawnymi mężczyznami. Są ojcowie samych córek, są faceci bezdzietni, są też tacy, którzy nigdy nie będą w związkach, ale czy to czyni z nich gorszych mężczyzn? Nie sądzę.
Ktoś kiedyś zażartował, że nie zmienia się składu drużyny, z którą osiąga się sukcesy. Ja doskonale spełniam się w życiu jako tata samych córek, więc może to i lepiej, że jest u nas w rodzinie tak monopłciowo. A poza tym – “heloł!” – jestem jedynym mężczyzną w domu. To jak bycie królem, któremu nie zagraża żaden kontrkandydat, bo po prostu nie istnieje! 😉
Znajomi mówią: Marcin ogólnie jest spoko, ale…
Praca, blogowanie, występy w telewizji, rodzinne wypady do skateparku, wycieczki rowerowe, wspólne zajęcia karate, warsztaty kosmetyczne… Jak Ty na to wszystko znajdujesz czas?
Jak zapytasz moich znajomych, to pewnie sporo osób powie, że Marcin ogólnie jest spoko, ale czasem czegoś nie dowozi na czas. Niestety, logistyka rodziny wielodzietnej i związana z tym nieprzewidywalność niektórych zdarzeń sprawia, że plany poczynione w poniedziałek nie mają mocy w piątek, bo pomiędzy tymi dniami wszystko wywróciło się do góry nogami. Takie życie…
Ale cieszę się, że udało mi się ustalić sztywny plan dnia, którego staram się nie łamać. Kiedy przyjeżdżam z pracy do domu, to odkładam telefon i zajmuję się dziewczynkami. Jestem dla nich w stu procentach przez te 3-4 godziny, aż zasną. Każda jest inna, każda ma różne potrzeby i każda wymaga innego nakładu poświęconego czasu. Ale mają go ode mnie tyle, ile wymagają. Teraz jest etap budowania z nimi relacji, które będą owocować później. Muszą być pewne, że niezależnie od tego, co się będzie działo obecnie czy w przyszłości, będę tym, który pierwszy je wysłucha, doradzi, pomoże. Bo tatą jest się już do końca życia.
Chcecie bardziej poznać Marcina Perfuńskiego? Wejdźcie na jego bloga Supertata.tv oraz profile w mediach społecznościowych. Facebook, Instagram i Twitter – do wyboru, do koloru. 🙂
https://www.instagram.com/p/BWsirualvjE/?taken-by=mperfunski
Wspaniały wywiad! <3
Dziękuję bardzo <3 Świetny rozmówca był 😀