Moi rodzice i dziadkowie od zawsze chodzili w niedzielę do kościoła. Ja z nimi. Pamiętam, że często wolałam zostać w domu, a potem obejrzeć Ulicę Sezamkową. Na spotkania wspólnoty przez długi czas nie chciałam pójść, bo uważałam, że ludzie, którzy tam przychodzą, tylko modlą się i tak dziwnie wyglądają. Co było potem?
Bo trochę wstyd
Jako dziecko, a później nastolatka, czułam, że Bóg jest, a Jego słowa i przesłanie, choć trudne, mają sens. Modliłam się. Jednak Kościół wydawał mi się tak „niemodnie opakowany”. Nie porywał mnie. Był dla mnie zasuszony, skostniały. Nie znałam ludzi wierzących z powerem, entuzjazmem i radością wiary, z którymi zdobywają świat. Nie myślałam jeszcze wtedy o osobistej relacji z Bogiem. Nie byłam na tym etapie. A wspólnoty? Uważałam, że to nie miejsce dla mnie, bo tam są dziwni ludzie, którzy cały czas modlą się (a to dość nudne i w ogóle trochę wstyd…), a ja dorastałam i miałam coraz większy apetyt na życie, aktywność oraz budzącą się kobiecość.
Inny Kościół i “Waka, waka”
W 2010 roku byłam na Golgocie Młodych – kilkudniowym spotkaniu dla młodzieży organizowanym przez kapucynów. Znalazłam się tam przede wszystkim, dlatego że trochę nudziło mi się pod koniec wakacji, chciałam poznać nowe osoby i po prostu szukałam czegoś nowego.
Tam „weszłam” w Kościół inny niż moje dotychczasowe wyobrażenie. Zaskoczyła mnie tak duża liczba młodych ludzi, którzy przyjechali na spotkanie. Wielu wyglądało tak bardzo normalnie, nie jak „z lat 90.”, co miało dla mnie, nastolatki, duże znaczenie.
Atmosfera spotkania, w której dobro wisiało w powietrzu, ciekawe konferencje na życiowe tematy frapujące młodzież, cisza, spotkania w grupach, adoracja, wspólne tańce do piosenki Shakiry „Waka, waka” pod przewodnictwem młodego kapucyna, spontaniczna spowiedź na świeżym powietrzu – wszystko to było tak inne i niespodziewane.
Choć może wydawać się, że na Golgocie Młodych nic wielkiego nie wydarzyło się, to jednak chyba było inaczej, bo w moją ciszę, rozmyślania i pragnienia powoli zaczęłam wpuszczać Boga oraz przekonywałam się, że wiara nie ogranicza, a wręcz przeciwnie – wyzwala i napędza do działania.
Owoce lepsze niż czereśnie 🍒
To doświadczenie sprawiło, że chciałam zaangażować się. Poszłam na lokalną wspólnotę, pojechałam na rekolekcje, jedne, drugie… tam poznawałam rówieśników, którzy zaprosili mnie do Duszpasterstwa św. Anny w Warszawie.
Owocem rekolekcji – oazy – było to, że zaczęłam czytać Pismo Święte – głównie Ewangelię na dany dzień, choć nigdy wcześniej tego nie robiłam. W tym “zwyczaju” trwam do dziś. Są dni, gdy sięgam też po więcej. Dzięki czytaniu Biblii bardziej poznaję Boga, rozumiem Go i kocham.
Kilka lat temu zaczęłam też chodzić na piesze pielgrzymki – chciałam pogłębić wiarę, ale też, i może przede wszystkim, nawiązać nowe znajomości, przełamać słabości, przeżyć przygodę i przekonać się o swojej sprawczości, bo przejście pieszo ok. 300 km, to wciąż dla mnie nie lada wyzwanie.
Więcej niż hygge
Z biegiem czasu coraz bardziej rozumiałam i doświadczałam, że osobista relacja z Bogiem, to klucz do wszystkiego – do szczęśliwego życia, radości wewnętrznej, odwagi, siły przebaczenia, odkrywania poczucia swojej wartości jako osoby, jako kobiety.
Zachwyca się mną
Od tych „początków” minęło już kilka lat. To były i są momenty zwyczajne, ale też takie, o których nie zapominam. Chwile, gdy zachwycam się Bogiem, jego mądrością, dalekowzrocznością, prowadzeniem i „przypadkami”, jakich nigdy bym nie wymyśliła.
Minuty, gdy całą sobą czuję, że On zachwyca się mną, nie ze względu na zasługi, starania, z litości, ale z miłości – bezinteresownej miłości – której nic nie zniszczy. On zachwyca się mną taką, jaką jestem.
Z powerem
Kiedyś usłyszałam, że ludzie oddalają się od Boga nie przez brak cudów, ale dlatego że brakuje entuzjazmu osób wierzących, którzy zapalają świat. To dało mi do myślenia. Dochodzę do wniosku, że Boży power, choć tak inny u różnych osób, jest wynikiem coraz lepszej osobistej relacji z Nim.
Kilka lat temu na kartce z kalendarza przeczytałam też, że jeśli wygaśnie potok modlitwy, to wygaśnie potok wiary. Pamiętam te słowa do dziś.
Tyle słońca w całym mieście
Dobra spotkania z Bogiem, które zmienia moje życie, doświadczyłam i doświadczam dzięki Kościołowi.
Wszystko to w Kościele, tym słabym, bardzo grzesznym, błądzącym i powstawającym. Ludzie będą upadać, ale myślę, że dzięki Chrystusowi to jedyne „miejsce”, by pomimo „brudów”, doświadczać Jego miłosierdzia, łaski przebaczenia, wolności, mocy prawdy i by z własnej woli pozbywać się swojego egoizmu, żeby stawać się lepszą osobą.
Dlatego zostaję w Kościele – #zostaję na skale, bo tam pomimo burz, widzę najpiękniejsze Słońce ☀️